Przed kilkoma dniami byliśmy prawie całą rodzinką na jednodniowej wycieczce na Lubelszczyźnie. Do "szczęścia" brakowało nam jedynie Dominisi, która została w domu z dziadkami i dzielnie pomagała w pracach gospodarskich.
Pojechaliśmy w ramach programu unijnego, mającego zintegrować nasze wiejskie społeczeństwo. Z ledwością udało mi się namówić męża, bo on należy do gatunku nieruszających się z miejsca. Pierwszym punktem programu była urocza Kozłówka- posiadłość rodu Zamoyskich. Wspaniale było sycić oczy widokiem przepychu i luksusu z zamierzchłych czasów, przechadzać się po salach, komnatach i ogrodach, gdzie kwitło kiedyś życie towarzyskie ludzi z wysokiej sfery. Kinga była zdyscyplinowaną wycieczkowiczką, ale napędziła mi trochę strachu, bo gdy my oglądaliśmy stoisko z pamiątkami, ona po angielsku oddaliła się z naszą sąsiadką. Kompletnie znikły nam z oczu, ale po chwili grozy znaleźliśmy je.
Potem pojechaliśmy do Kazimierza Dolnego popływać statkiem po Wiśle i podziwiać piękne okolice.
Tu z naszą Kinga zaczęły się już schody. Uparła się na statkowe lody, a ja się uparłam, ze kupię jak zejdziemy na ląd. Finał był taki, ze się na mnie pogniewała i wolała siedzieć na kolanach u sąsiadki.Później jej troszkę przeszło, bo dostała upragnione lody. Po sutym obiedzie, na kazimierskim rynku Kinga znowu zaczęła się kręcić za lodami. Jak szaleć to szaleć, jakoś do tej pory się nie rozchorowała. Odpukać w niemalowane drewno.
A'propos drewna-następny przystanek to Wąwóz Korzeniowy. Przepiękne widoki, bo drzewa wiszą prawie w powietrzu. Sceneria bajkowa. Korzenie tworzą ściany tego wąwozu, bo podłoże zostało wypłukane przez silne działanie lodowców.Wspinaczka na górę była trudna, ale Kinia dzielnie sprostała temu wyzwaniu.